Kategorie
Plac zabaw

Historia pewnej apokalipsy

Milion lat temu szczytem mojego gejmerstwa było bezskuteczne przejście Baldur’s Gate. Na Simy nie było mnie stać, więc cisnęłam… w sapera i freecella. Strzelanki i platformówki nigdy nie były moją stroną bo hej, to celowanie i skakanie takie trudne. I w ogóle te gry… w mojej głowie kojarzyły mi się raczej z zabawą dla dzieci na którą i tak nie mam czasu bo pracapracapraca. Dużo jednak się zmieniło i choć jestem totalnym casualem (graczem bez doświadczenia, który wszystko przechodzi na najłatwiejszym poziomie 😉 ), to dzisiaj pokuszę się o małą giereczkową recenzję.

Pierwsza gra, którą przeszłam od początku do samiuśkiego końca.
Tutaj widać kitranie się w krzakach. Jak lampka w oku świeciła się na niebiesko, znaczy, że cię nie widzi. Ostrzegawczy żółty informował, że lepiej uważać, bo coś zwróciło jego uwagę i cię szuka, a czerwony to wiadomo – masz przesrane. Ten model robota nazwałam roboczo Czesio. Po moim kocie.

O tym by choć raz zagrać w Horizon Zero Dawn marzyłam gdy pierwszy raz zobaczyłam trailer. I nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek to się wydarzy, ponieważ nie umiem grać w gry. Z resztą o poziomie moich umiejętności może świadczyć fakt, że gdy w końcu śnieg spadł w lipcu i zasiadłam do gry, to z miejsca zgubiłam się i nie mogłam wyjść z pierwszej podziemnej lokacji… Nie wróżyło to za dobrze. W sytuacji stresowej (czyli cały czas) wciskałam guziczki na ślepo, nie umiałam poruszać się i ustawiać kamery, a jeszcze szyderczy śmiech męża nad głową bardzo nie pomagał. Jedyne co sprzyjało, to czas wakacyjny, który dawał mi wolne przedpołudnia na żmudne ćwiczenia strzelania z łuku, dźgania włócznią, a także kucania, unikania, otwierania sakwy… no obsługi tego ustrojstwa zwanego padem inaczej niż na tak zwanego jana. Dużo przesiedziałam w krzakach mordując maszyny z ukrycia, odkrywając słodkie przestrzenie grindu (z angielskiego „szlifować”, w języku graczy jest to zaangażowanie się w wykonywanie prostych, powtarzalnych czynności by zdobyć punkty doświadczenia lub surowce). W pewnym momencie doszło do tego, że zamiast rozgryzać fabułę spędzałam całe popołudnie polując na szczury i ryby potrzebne do ulepszenia ekwipunku. Uznałam, że dopiero mając najlepszy sprzęt mogę wyruszać na przygodę… W ten sposób świat poznał potęgę mojej postaci jak już wszystko miałam maksymalnie rozwinięte, ale też po tych treningach rodem z Rockiego okazało się, że całkiem sprawnie idzie mi to całe granie. Mogłam sobie nawet zwiększyć poziom trudności na „normalny”, co było dla mnie takim awansem społecznym, że nawet teraz czuję dumę wspominając ten moment.

Przecudowny soundtrack. Lubię bardzo do niego wracać, zwłaszcza podczas pisania postów 🙂

Gra jest absolutnie przepiękna, a wspaniała nostalgiczna nuta dopełnia walorów wzrokowych. Trudno się dziwić – wiele motywów przewodnich powierzono wiolonczeli. Poznawanie świata wypełnionego postapokaliptyczną zielenią (brak cywilizacji jak zawsze korzystnie wpływa na florę i faunę), skakanie po górskich ośnieżonych zboczach, a później zwiedzanie pustynnego i dżunglowego świata na północny zachód od rodzinnych terenów… To wszystko było tak piękne, że totalnie umykały mi jakiekolwiek słabostki tego tytułu. No a było ich niestety trochę.

Dwa największe stwory. W tle widać chodzącego dostojnie Żyrafa a ten tutaj na pierwszym planie został przeze mnie roboczo nazwany
Dużym Czesiem. Po moim kocie.

Recenzenci narzekają na postaci niezależne, które są płaskie jak bezglutenowy naleśnik. Że zadania poboczne są bezbrzeżnie nudne, a odgrywanie postaci ogranicza się do kilku wyborów reakcji (miła, agresywna albo sprytna), które tak na prawdę nie mają żadnego wpływu na fabułę i z powodzeniem możnaby z nich zrezygnować. Że zakończenie patetyczne, mało akcji, a dużo gadania, które wyjaśnia ci co się stało. A ja wam powiem na to wszystko: drobnostka! Serio, to nie jest istotne, a przynajmniej dla mnie nie było, kiedy odkrywałam w sobie pokłady introwertyzmu, przeczesując okoliczny teren. Przez większość gry biegałam i cieszyłam się z porozrzucanych tropów, które dawały ci pewien obraz jak wyglądał świat przed apokalipsą. Były one całkowicie nieobowiązkowe, dodatek, rodzaj kosmetyki, który stał się dla mnie osią zabawy. Cały czas snułam teorie co się wydarzyło, dlaczego cywilizacja upadła, skąd pojawiły się ludy które są teraz i dlaczego tak wyglądają… Chłonęłam to z wielkim zaangażowaniem, zwłaszcza kwiaty, widokówki i śmieszne figureczki. Niby można było je po prostu znaleźć i sprzedać za sporą ilość śrubek czy innego złomu, którego po moim grindzie już nie potrzebowałam. Ale każdy z tych elementów zawierał w sobie fragment historii, która w przeciwieństwie do wspomnianych naleśników miała emocjonalną głębię. Podobnie w finale, który trącił totalnym banałem… wcale nie główny wątek był ciekawy, a te wszystkie fragmenty rozmów, wywiadów, listów i propagandy, którymi wypełniona jedna z ostatnich lokacji. I nie odpowiedź na to kim była główna bohaterka mnie poruszało, ale te wszystkie drobne historie pojedynczych ludzi, ich własne historie pewnej apokalipsy. Złoto.

Zdaję sobie sprawę, że moje zakochanie będzie teraz rzutowało na wszystkie kolejne tytuły. Czy to Wiedźmin, czy Assassin, czy nawet niedawno ukończone u nas w domu Death Stranding – wszystko będzie oglądane przez filtr mojego pierwszego razu. Ale cieszę się, że była tam rudowłosa protagonistka. Cieszę się, że nauczyłam się czegoś nowego. Cieszę się, że mogłam pobyć trochę w tym świecie i na pewno do niego kiedyś wrócę. Jeśli martwicie się, że nie macie Play Station – Sony niedługo wypuści Horizon na stare dobre komputery. A jeśli nie macie ochoty zagrać, to chociaż posłuchajcie sobie soundtrucku. Na prawdę warto spędzić z nim trochę czasu.

Autor: Alicja

Mój typ osobowości to Działacz czyli ENFP (ekstrawertyk, intuicyjny, uczuciowy, obserwujący). Tak długo nie wiedziałam o czym pisać, że będę pisać o wszystkim :) Z zawodu muzyczka i nauczycielka (ach te feminatywy!), w domu amatorka kulinariów i czytatorka miliona poradników. Uwielbiam grzebać sobie i innym w głowach, dla relaksu konsumuję popkulturę.

3 odpowiedzi na “Historia pewnej apokalipsy”

Dodaj komentarz