Chociaż to nie był nowy rok, data żadna okrągła i w ogóle nawet rocznicy nie było konkretnej – tydzień temu postanowiłam założyć bloga. To znaczy… postanowiłam dużo wcześniej, ale z racji braku TEJ daty/godziny/konceptu/szaty graficznej/skończonej strony… i wielu wielu innych mniej lub bardziej wymyślnych wymówek… przyznaję się bez bicia – pomysł był już dawno. W końcu oberwałam jakimś atomem inspiracji, poczyniłam kroki i obiecałam sobie, że codziennie usiądę na swoich zacnych pośladkach i wyprodukuję wpis o treści wszelakiej. Dzisiaj cały dzień kotłowały mi się myśli i tematy… Dużo czasu poświęcam diecie (zmiana nawyków żywieniowych prosta nie jest), zakasuje rękawy przed podróżą w świat bodypositive (o tym również z pewnością pojawi się niejeden tekst). Gdzieś równolegle cały czas czeka do przeczytania i zrecenzowania książka o metodzie montessori w domu, że o innych tytułach do nadrobienia nie wspomnę. Ostatecznie jednak będzie o postanowieniach…
Stephen Covey, autor znany przede wszystkim z 7 nawyków skutecznego działania (a także wszystkich pochodnych tej książki), napisał m.in. Najpierw rzeczy najważniejsze. Było to rozszerzenie jednego z nawyków opisanych w książce matce i jest to pozycja do której lubię czasami wracać. Robię to szczególnie wtedy, gdy zapominam, że nie warto się przeładowywać, a energię zdecydowanie pożytkować właśnie na rzeczy najważniejsze. Covey podpowiadał tam, że postanowienia i nawyki najlepiej trenować w założeniu tygodniowym. Im dłuższa perspektywa, tym człowiek był bardziej przerażony i tym łatwiej odpuszczał, a jeśli w ogóle pojawiło się w tej myśli ZAWSZE, to można było być pewnym, że nic z tego nie wyjdzie. 7 dni jednak jest łatwiejszym do opanowania cyklem i tak właśnie działam przy planowaniu posiłków. Gdybym jednak chciała założyć bloga tylko na 7 dni a potem się zobaczy, to by to raczej nie wypaliło. Szkoda pieniędzy na roczny hosting 😉 Niemniej jednak, zgodnie z poradę Coveya roczne założenia grilują mózgi (wcale tak nie napisał, ale ten grill coś za mną ostatnio chodzi). Jak więc dbam o to, by przy moim słomianym zapale dotrzymać złożonej sobie obietnicy?
W swojej codziennej motywacji pisania stosuję PROtip, który poznałam dzięki Miłoszowi Brzezińskiemu (na jego temat na milion procent również napiszę, bo jest to postać niezwykle zacna). Mianowicie – jeśli postanowisz coś robić, np. uprawiać sport, to zamiast gimnastykować silną wolę, od razu stwórz sobie wspomagające warunki. Niech środowisko cię wspiera, bo człowiek zachowuje się bardzo mało racjonalnie, a bardzo mocno sytuacyjnie. Następnie rób ten sport przez 20 minut dziennie przez miesiąc. Tyle wystarczy by być dobrym amatorem w danej dziedzinie. A jeśli nie masz 20 minut? Rób 10. Z całą uwagą i zaangażowaniem, znajdź chociaż 10 minut. Nie masz 10? To i 5! A nawet 2! Najważniejsza jest systematyczność, po to by, parafrazując pana Brzezińskiego, mózg zauważył w ogóle, że coś dla ciebie jest ważne i wydeptał sobie ścieżkę pozwalającą działać impulsom elektrycznym szybciej. Środowisko? Odhaczone – mąż właśnie mnie wysłał przed komputer z zadaniem napisania 1000 znaków. Ociężale i niechętnie usiadłam i popełniłam nawet ciutę więcej niż 1000. Kto wie? Może ten wspólny rok rzeczywiście wypali?
2 odpowiedzi na “Krótka historia tego, jak dotrzymywać postanowień”
Dobry PROtip! Powinnam to zastosować do codziennych ćwiczeń albo spacerów, ale moim problemem jest nie brak czasu, a leniwe dupsko i niemożność zabrania się za to 😉 Spotkałam się też z poglądem, że wystarczy 21 dni, żeby wyrobić w sobie nawyk.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ów PROtip właśnie najlepszy jest na leniwe pośladki. Mi w przypadku spacerów właśnie to bardzo pomogło i bywały takie dni, że wychodziłam i po pięciu minutach wracałam, ale miałam odhaczone, że w ogóle się pojawiło. No i liczę spacer, jako ćwiczenia (hehe). Wiedziałam też, że jeśli jednego dnia nie pójdę, to drugiego też nie, a skąd mój mózg wtedy miałby się skumać, że jest to dla mnie ważne? Kibicuję z tymi spacerami, nawet jeśli masz pod górkę (zwłaszcza wracając) 😀
PolubieniePolubienie